IV Niedziela Wielkanocna -2016r.

Uczyłem kiedyś w pewnym liceum. Było to tuż po rozpoczęciu ro­ku szkolnego. Mszę miałem o siódmej trzydzieści, a o ósmej zaczynały się lekcje. Trudno było zdążyć. Już po dzwonku biegłem z dziennikiem pod pachą na katechezę. Mijałem uczniów czekających pod klasą na swojego na­uczyciela. Któryś z nich wtedy rzucił: „Z tym pajacem mamy lekcje?”. Usłyszałem to. Nie zatrzymałem się, bo i tak byłem spóźniony, ale zrobi­ło mi się przykro. Pomyślałem: „Co ja ci zrobiłem, chłopaku, że nazy­wasz mnie pajacem? Nawet mnie nie znasz, w życiu nie zamieniliśmy przecież słowa!” Chwilę później pomyślałem, że nadejdzie czas, kiedy tego „pajaca” będzie szukał. Będzie chciał mieć uroczysty ślub w koście­le. Urodzi mu się dziecko i trzeba będzie je ochrzcić. Przyjdzie pewnie moment, że umierać będzie jego matka albo ojciec i powie: „Przypro­wadź mi księdza”. I znów – choć tym razem zapłakany – będzie biegał i szukał tego „pajaca”. A potem dziecko pójdzie do komunii. A niedługo potem będzie je żenił albo wydawał za mąż. I w końcu sam będzie umie­rał. Wtedy przypomni mu się całe życie i to, że dawno temu był u Pierw­szej Komunii Świętej, a także to, że przystąpił do bierzmowania. I sam poprosi najbliższych, by sprowadzili mu kapłana, którego wtedy już nie będzie nazywał „pajacem”.

Innym razem idę ulicą i na murze czytam wypisany wielkimi litera­mi napis: „Księża na księżyc”. Przypomina mi się fragment wspomnień zesłańców, który czytałem niedawno: „Działo się to w małym miastecz­ku byłego Związku Radzieckiego, gdzieś na dalekim Kaukazie. Zimą 1975 roku umierał polski ksiądz. Kazał sobie przynieść bochen chleba, pokroić go w kosteczkę, położyć na lnianej chuście. Odprawiał na łożu konania ostatnią Mszę Świętą, konsekrował chleb. Potem powiedział: «Już odchodzę, czas na mnie, zostańcie z Bogiem. Chleb konsekrowany schowajcie, bo nie wiadomo, kiedy przyjedzie tu ksiądz, i przyjmujcie, jeżeli sumienie wam pozwoli». Przyszła Wielkanoc. Księdza nie ma, spowiedzi też nie ma, a brać Komunię Świętą duszą nieumytą strasznie. A stał przy ołtarzu duży krzyż. Wychodzi z nawy chłop w walonkach, bierze ten krzyż, stawia przy konfesjonale. Do ludzi mówi: «Dumaj, nie dumaj, pomarł ksiądz, tak spowiadaj się narodzie Bogu samemu». I sta­nęli po obu stronach konfesjonału i spowiadali się przed krzyżem, i każ­dy sobie pokutę naznaczał wedle sumienia, a potem chustę odwinęli i brali Komunię Świętą. A w kościele cicho było, jak cicho”

Dzisiaj, w Niedzielę Dobrego Pasterza modlimy się o powołania kapłańskie i za­konne, a w Ewangelii czytamy o Jezusie, który nazywa siebie Dobrym Pasterzem. Każdy kapłan powinien być jak ten Dobry Pasterz. Żaden kapłan – poza Jezusem Chrystusem – nie jest człowiekiem idealnym. Bóg powołuje przystojnych albo brzydkich, bystrych i mniej lotnych, tych, którzy mówią piękne kazania, i tych, którzy nie mają talentu kra­somówczego i przynudzają, pracowitych i trochę leniwych, flegmatyków i pędziwiatrów. Nieodgadnione są drogi Bożego powołania, ale jed­no jest pewne – Bóg wybiera księży z naszych rodzin. I to od jakości naszych rodzin zależy i będzie zależeć jakość księży i osób zakonnych.

Catalina Rivas jest współczesną boliwijską wizjonerką. Jej objawie­nia są zatwierdzone przez lokalny Kościół katolicki.

 W książce Tajemnica Mszy Świętej. Świadectwo Cataliny Rivas mówi ona o potrzebie modli­twy za kapłanów: „Drodzy Parafianie, to jest moment, w którym powinniśmy modlić się za nich, bo oni są Kościołem tak jak i my, świec­cy. Wiele razy my, świeccy, żądamy tak wiele od kapłanów, ale nie jesteś­my zdolni modlić się za nich, niezdolni zrozumieć, że oni są ludźmi. Powinniśmy zrozumieć, że kapłani są ludźmi tak jak my i że potrzebują być zrozumiani, otoczeni opieką. Potrzebują naszego uczucia i uwagi, ponieważ oddają swoje życie za każdego z nas jak Jezus, przez bycie konsekrowanymi dla Niego. Pan Bóg chce, żeby lud modlił się i poma­gał w uświęcaniu Pasterza. Pewnego dnia, gdy będziemy już po drugiej stronie, zrozumiemy cuda, które Pan zdziałał, dając nam kapłanów, któ­rzy pomagają nam zbawiać nasze dusze”.

Módlmy się za wszystkich kapłanów, nawet za tych, których nie lubimy albo którzy według naszej opinii nie wywiązują się ze swoich obowiązków, upadają i grzeszą. Prośmy także o nowe powoła­nia, które umocnią wiarę wielu ludzi.

Jezus również i dziś jest w drodze. W drodze po nas, bo szuka zagu­bionych na wszystkich drogach świata. Ale Jezus jest także w drodze z nami. Trzeba, abyśmy umieli zauważyć Jego obecność!

Pamiętam pewnego człowieka, kolejarza, który dwadzieścia lat nie był u spowiedzi. Z dumą opowiadał, że choć miał bezpłatne bilety i wie­le razy przejeżdżał przez Częstochowę, nigdy nie wstąpił na Jasną Górę. Nagle przyszła śmiertelna choroba. Żona wezwała lekarza i księdza. Le­karz na erce przyjechał szybciej. Ksiądz tuż za nim. Człowiek ten, nie­stety, minutę wcześniej zmarł. Pan Jezus przekroczył próg, ale nie zdążył do niego przyjść. Wrócił więc do tabernakulum. Bo On przychodzi do tych, którzy Go pragną za dnia, którzy o Nim pamiętają i Go kochają. Pamiętacie wydarzenie na Kalwarii? Jeden z dwóch łotrów przyjął za­proszenie do królestwa Bożego, a drugi nim wzgardził, mimo że znajdo­wali się w takiej samej odległości od ukrzyżowanego Chrystusa i byli w takim samym położeniu.

My nie musimy daleko jechać ani iść do Emaus, by spotkać Jezusa. On jest tuż, tuż, za progiem naszej świątyni.