Tęsknota za Bogiem

I . Tęsknimy za Bogiem

Mówią wielcy uczeni, że są trzy największe tęsknoty człowieka: za prawdą, za szczęściem i za wiecznością. Ale jeśli bliżej je rozważymy, dochodzimy do wniosku, że wszystkie one stanowią tylko jedną tęsknotę: słowem nie wypowiedzianą, umysłem nie ogarniętą, sercem nie pojętą tęsknotę człowieka za Bogiem. Bo jeśli tęsknimy za prawdą, to któż jest najwyższą prawdą, jeżeli nie sam Bóg? Jeśli tęsknimy za szczęściem, to któż nas może prawdziwie uszczęśliwić, jeśli nie Bóg? Jeśli pragniemy wieczności, to któż ją nam może dać, jeśli nie Ten, który jest samą wiecznością? Czy zatem tęsknimy za prawdą, czy za szczęściem, lub za wiecznością, zawsze tęsknimy za Bogiem.

Postawione przez Jana Chrzciciela pytanie: „Czy Ty jesteś tym, który ma przyjść, czy też na innego czekamy”, jest potwierdzeniem prawdy o nieustannie trwającej tęsknocie człowieka za Bogiem. Jan Chrzciciel, podobnie jak cały naród wybrany, tęsknił za Mesjaszem, który by zaprowadził na ziemi nowy porządek, inny od poprzedniego. Ta tęsknota miała swoje uzasadnienie, nie tylko w tekstach Pisma Świętego, ale tkwiła swoimi korzeniami głęboko w samej naturze człowieka. Człowiek bowiem wyszedł z ręki Boga, jest Jego stworzeniem i dzieckiem, i bez Boga obejść się nie może. Czasem odrywa się od Boga, idzie przez życie bez Niego, ale wcześniej czy później dochodzi do wniosku, do którego już w IV w. doszedł św. Augustyn i razem z nim woła: „To jedno wiem, o Boże, że jest mi źle na ziemi bez Ciebie i wszelkie dobro, które nie jest Tobą, nędzą moją jest”.

II. „Pragnę widzieć Jezusa”

Jan Chrzciciel obfitował w różne dobra. Był człowiekiem wewnętrznym i dlatego niczego mu nie brakowało. A jednak był niespokojny. Czegoś szukał, za czymś tęsknił, czegoś bardzo pragnął. Wierzył w Mesjasza, był głęboko przekonany o Jego przyjściu na ziemię. To przekonanie wyrobił sobie na podstawie lektury Biblii i tego, co słyszał o nauce i cudach Chrystusa. Bóg był w centrum jego zainteresowań. Ale to mu nie wystarczało. Chociaż znał proroctwa Starego Testamentu, np. proroctwo Izajasza: „Odwagi, nie bójcie się. Oto wasz Bóg, On sam przychodzi, by zbawić was” (Iz 35, 4), chociaż był świadkiem teofanii przy chrzcie Chrystusa, chociaż powiedział wtedy do tłumów pod adresem Jezusa; „Oto Baranek Boży, który gładzi grzechy świata” (J 1, 29), to jednak to wszystko mu nie wystarczało. Niejako „zakochany w Bogu”, chciał tego Boga niemal „dotykać” na co dzień. Dotknął się Go już raz, udzielając Mu chrztu w Jordanie, ale to tylko jeszcze bardziej spotęgowało jego tęsknotę za Nim.

On, jak Nikodem z Ewangelii św. Jana, chciał wszystko wiedzieć o Chrystusie. Interesował go każdy szczegół Jego życia. Stąd to uporczywe pytanie: „Czy Ty jesteś tym, który ma przyjść, czy też innego czekamy”?

Często w naszym życiu codziennym ogarnia nas tęsknota, czasem przechodzi ona w melancholię, ogarnia nas zobojętnienie. Wydaje nam się, że już osiągnęliśmy przedmiot naszych marzeń, ale po pewnym czasie przekonujemy się, że to nie jest to, za czym tęsknimy. I tu z pomocą przychodzi nam nasza wiara. Ona nam mówi, że żadne stworzenie, żadna wartość ziemska, żadne dobro doczesne nie potrafi uspokoić głodu naszej duszy. Dusza ta jest wybredna, byle czym jej nasycić nie można. Jedyną wartością, która jej odpowiada, jest Bóg nasz i Stwórca. Dlatego trzeba stale za Nim tęsknić. Pięknie mówi Błażej Pascal: „Panie, kto Ciebie szuka, już Cię znalazł, a kto za Tobą tęskni, już Cię ma”. Szukanie Boga, można powiedzieć, jest powołaniem naszego życia. Trzeba Go szukać najpierw w sobie, a potem wokół siebie. On jest bliżej nas, niż my samych siebie. Czy pomyśleliśmy kiedyś o tym?

Św. Jan Chrzciciel jest typowym przykładem człowieka, któremu tęsknota za Bogiem spędzała sen z oczu i nie dawała ani na chwilę spokoju. W gorącości swojego serca pragnął, aby Chrystus, jeśli jest obiecanym Mesjaszem, zaczął szybciej działać. Aby zmobilizował wszystkich wokoło siebie, aby niewiernych ukarał, a ufających Mu wynagrodził. Pragnął, aby wszyscy przekonali się, że królestwo Boże już nadeszło, a Mesjasz jest wśród nas. Tak postępuje każdy człowiek, który nosi Boga w swoim sercu i któremu sprawy Boże są bardzo bliskie.

Tę postawę Jana Chrzciciela pochwalił Chrystus. Jednoznacznie powiedział o nim, że jest to człowiek czynu. Nie jest to człowiek chwiejny, miękki i zmienny w swoich poglądach. Jest to człowiek czytelny i jednoznaczny. Większy aniżeli prorocy Starego Testamentu. Krótko mówiąc, nikt z żyjących na ziemi nie może z nim iść w porównanie. „Między narodzonymi z niewiast nie powstał większy nad Jana Chrzciciela” (w. 11). Słuchając tych pochwał Jezusa o Janie Chrzcicielu, mimo woli stawiamy sobie pytanie: gdzie leży ich geneza? Oczywiście, że autentycznej odpowiedzi na to pytanie mógłby nam udzielić sam Chrystus. My możemy dać sobie tylko odpowiedź prawdopodobną, ale i taka nam w tej chwili wystarczy. Jest jasne, że Jan reprezentował człowieka, w którego życiu Bóg był wszystkim. Był nie tylko programem, ale i zasadą postępowania. Sprawy Boże były dla niego najważniejszymi sprawami. Dla nich zrezygnował z osobistego szczęścia, z własnej wygody, poszedł na pustynię, wiódł życie anachorety, a wszystko czynił w tym celu, by i sobie i ludziom przybliżyć Boga. Był o tego Boga bardzo zatroskany.

Nasze chrześcijańskie życie powinno w pewien sposób być podobne do życia Jana Chrzciciela. Oczywiście, że nie pójdziemy na pustynię, nie staniemy się wszyscy zakonnikami, ale wszyscy możemy i powinniśmy być zatroskani o Boga. Nasza troska o Boga wyrażać się powinna przede wszystkim naszą nieustanną tęsknotą za Nim. Naszą dewizą życia powinny być słowa wypowiedziane kiedyś przez celnika Zacheusza: „Pragnę widzieć Jezusa”. Za wszelką cenę pragnę Go dostrzec. To pragnienie zrealizujesz przez udział w nabożeństwach i rekolekcjach adwentowych